Kiedyś w prasie branżowej o rodzimych grach pisało się przez pryzmat lokalnego patriotyzmu, dodając obowiązkowe „jak na polską to nawet niezła”. Od tamtego czasu na szczęście wiele się zmieniło. Po trzeciej odsłonie Wiedźmina, połatanym Cyberpunku 2077, czy genialnym sequelu Dying Light możemy śmiało porównywać nasze produkcje do hitów międzynarodowych gigantów takich jak Ubisoft, Bethesda czy Electronic Arts. Dziś mam okazję sprawdzić jak wygląda najnowsze dziecko Fools Theory z Bielsko-Białej czyli wydany przez 11 Bit Studios The Thaumaturge.
THE THAUMATURGE
Gra miała już swój debiut na Steamie, więc użytkownicy konsol mieli przed premierą możliwość obejrzeć jak wygląda na komputerach. W skrócie The Thaumaturge to pełen zjawisk nadprzyrodzonych erpeg z walką w trybie turowym, rozgrywający się w Warszawie z początku XX wieku.
FABUŁA
Bohaterem jest Wiktor Szulski – taumaturg umiejący odczytywać emocje i intencje ludzi oraz otaczających go przedmiotów. Pomagają mu w tym mistyczne istoty zwane salutorami, których używa do walki lub manipulowania rozmówcami. Umiejętności te zostają wystawione na próbę, gdy przyjedzie do kontrolowanej przez Rosjan Warszawy, aby wyjaśnić okoliczności śmierci ojca.
MECHANIKA
Jak we wszystkich grach RPG naszym celem jest rozwiązywanie zadań wątku głównego oraz misji pobocznych. Dostępna mapa ogranicza się do kilku warszawskich dzielnic, pomiędzy którymi poruszamy się dorożkami lub tramwajem. Wczytywane są one oddzielnie, podobnie jak i wnętrza odwiedzanych budynków.
W eksploracji terenu pomaga nam zmysł taumaturgiczny uruchamiany za pomocą prawego triggera na padzie. Wyzwalamy nim czerwoną smugę z grymuaru, prowadzącą nas do celu lub podświetlającą przedmioty istotne dla fabuły.
Zebrane informacje pozwalają wysnuć wnioski odblokowujące dodatkowe opcje dialogowe. Warto więc czasem dokładnie przeszukać każdą lokację zanim porozmawiamy z obecnymi tam osobami.
Walka prowadzona jest w trybie turowym z użyciem umiejętności salutorów i taumaturga. Możemy rzucać buffy, debuffy i bezpośrednie ataki, dzięki czemu możliwe jest planowanie bardziej skomplikowanych potyczek niż tylko wymiana ciosów z przeciwnikami.
Nasz arsenał rozbudowujemy zdobywając kolejnych salutorów po wytropieniu ich i pokonaniu w walce. Za rozwiązywanie zadań otrzymujemy punkty taumaturgii, za które możemy ulepszyć aspekty serca, umysłu, czynu i słowa. Ich wyższy poziom jest wymagany do odnalezienia części wskazówek oraz odblokowania dodatkowych opcji dialogowych.
Ciekawym rozwiązaniem są pory dnia bezpośrednio powiązane z zadaniami. Często przyjdzie nam więc poczekać na ławce w parku do popołudnia lub wieczoru. Urozmaica to rozgrywkę, choć przydałoby się podświetlenie pory istotnej dla aktualnej misji.
The Thaumaturge oferuje kilka zakończeń, wynikających z wyborów dokonywanych podczas zadań oraz po dotarciu do punktu zwrotnego historii.
Jak w każdej chyba produkcji mamy tu znajdźki w postaci grafik otrzymywanych podczas odwiedzania charakterystycznych punktów miasta lub misji pobocznych.
OPRAWA AUDIOWIZUALNA
Grafika izometrycznych lokacji i wnętrz jest odpowiednio szczegółowa i momentami wręcz śliczna, choć animacje przywodzą na myśl starsze tytuły. Niestety przerywnikom filmowym bliżej do gier mobilnych i widać tu ograniczony budżet produkcji. Nie utrudnia to może rozgrywki, ale mocno odstaje od współczesnych produkcji. Moim zdaniem lepiej wyglądałyby podczas rozmów klasyczne dwuwymiarowe animacje lub nawet nieruchome grafiki twarzy jak w Disco Elysium.
Dźwięk podczas dialogów jest dobry, jeśli tylko ustawimy język polski. Angielski dubbing nie ma dla mnie takiego klimatu i średnio pasuje do świata gry. Muzykę mogę określić w najlepszym przypadku jako pomijalną. Podobnie jak dźwięki miasta, których praktycznie brak. Szkoda, że nie pokuszono się o dogranie szczekania psów, stukotu kół na bruku i gwaru ulic.
CZY WARTO
The Thaumaturge to gra z ambicjami większymi niż budżet. Magiczna XX-wieczna Warszawa, salutorzy i taumaturgia to najmocniejsze elementy, które potrafią zatrzymać przed ekranem na wiele godzin. Jednocześnie może zniechęcać prostą mechaniką prowadzącą nas jak po sznurku przez zadania, misjami pobocznymi kończącymi się otrzymaniem grafiki zamiast ciekawej historii oraz archaicznymi animacjami i przerywnikami filmowymi. Moim zdaniem jest to jedna z tych produkcji, które warto ograć dla samych lokacji, choć mam świadomość że niewiele osób się na to zdecyduje bez większej promocji. Ostateczną decyzję pozostawiam jednak jak zawsze wam.
Wszystkie zrzuty ekranu pochodzą z konsoli PlayStation 5.
Grę do recenzji udostępnił wydawca – 11 Bit Studios.