serial inny niż wszystkie
Mimo, że Netflix nie kojarzy się z niszowymi produkcjami czy eksperymentami formalnymi to posiada zakładkę z kinem niezależnym. Seriale jednak od zawsze zdominowane były przez produkcje, w których nawet dialogi miały wyczuwalny rytm błyskotliwych point. Nie spodziewałem się więc zobaczyć serii aż tak różniącej się od dotychczasowej oferty.
THE EDDY
W przypadku dzieła Damiena Chazelle trudno mówić o kinie niezależnym, bo już samo nazwisko reżysera kojarzy się z nagradzanymi filmowymi hitami. Próżno jednak szukać w “The Eddy” napięcia i starć charakterów rodem z “Whiplash” czy perfekcyjnie zaplanowanych ujęć “La La Land”. Łączy go jednak z nimi to jak wykorzystuje muzykę do budowania nastroju.
OPRAWA AUDIOWIZUALNA
Montaż i sposób kręcenia w “The Eddy” odbiega od tego, do czego zdążył przyzwyczaić nas Netflix. Wiele scen kręconych jest praktycznie w całości z ręki, wręcz surowych w swojej formie. Jednocześnie muzyka na poziomie kompozycji i wykonania sprawia, że po obejrzeniu wracam do odcinków aby posłuchać podkładu na słuchawkach. Do tej pory zdarzały się w serialach pojedyncze sceny z dobrą muzyką. Tutaj jest taki cały sezon. Pewnie dlatego, że część ról powierzono zawodowym muzykom a większość utworów powstała specjalnie na potrzeby serialu.
FABUŁA
Współczesny wielokulturowy Paryż i historia klubu jazzowego “The Eddy”.
Tu splatają się losy właścicieli – Elliota i Farida oraz występujących muzyków. Walka z uzależnieniem, problemy rodzicielskie i finansowe, kryzys twórczy…
To codzienność ukazana w sposób bliski dokumentom. Naturalna, zwyczajna, bez fajerwerków i widowiskowych scen. Paradoksalnie w tym właśnie tkwi siła tej serii, która na tle biblioteki Netflixa, wydaje się być jak chwila na oddech w ciągłej pogoni za skrajnymi emocjami.
CZY WARTO
“The Eddy” to serial inny niż wszystkie. Na przekór dominującym schematom narracyjnym, których efektem są setki naśladujących największe hity produkcji. Chazelle udowadnia, że może sobie pozwolić na to, by nie kierować się trendami. Tutaj od tempa akcji ważniejszy jest klimat zadymionej, klubowej sali podczas koncertu jazzowego a głównym bohaterem zdaje się być muzyka, prowadząca widza przez kolejne sceny.
Czy będzie to hit na miarę “Whiplash”? Trudno powiedzieć. Pewnie część widzów zachęci obecność Joanny Kulig w obsadzie, albo doskonała ścieżka dźwiękowa, którą możecie odsłuchać tutaj.
Ze swojej strony polecam jako odmianę po serialach pełnych akcji, napięcia i przeskakiwania między ujęciami. Jak dobry koncert w klubie z elementami fabuły pomiędzy występami.
Serial do recenzji udostępnił Netflix.
Link do oficjalnej strony serialu.